P ŁOTY C Z
Wioska nazywała się Płotycz. Płotycz koło Tarnopola.
Mieszkaliśmy u Gospodarzy – tak ich zawsze rodzice nazywali.
A zaniosło nas tak daleko – bo ojciec-geometra pracował tam przy komasacji gruntów ( na cóż to się zdało, Tatusiu !… ).
Po wojnie Gospodarze osiedli na Ziemiach Odzyskanych, koło Lwówka Śląskiego. I chyba z dwa razy spędzałem tam wakacje.
Gospodyni była szczupłą, niewysoką kobietą – o twarzy to stroskanej, to uśmiechniętej.
Gospodarz,żylasty,spracowany chłop – wtedy już posiwiały (oj,miał z czego… ).
Boże kochany, najświętszy – jak oni na mnie patrzyli – ile rzetelnej troski, ile ciepła w każdym spojrzeniu !
Pewnie, że ja byłem dla nich wciąż synkiem Pana Ometry ( to od – Geometra ) sprzed wojny – a jeszcze z tamtych czasów
niósł się szacunek wieśniaka dla osób wykształconych.
Gospodyni lepiła cudowne, przenajsmaczniejsze ! pierogi ruskie – maczało się je w lekko kwaskowatej śmietance zebranej z wierzchu
garnca ze zsiadłym mlekiem.
Gospodarz zabierał mnie wszędzie, dokąd jechał końmi.
O czymś pogadywał – i z tą troską patrzył na mnie.
A jego małżonka dosłownie otulała mnie spojrzeniami !
Boże… jaka w tym wielka tajemnica…
D o b r o ć.
Dodaj komentarz