Tajemnice

B A R Y S Z N I A

 

Tak się złożyło, że w klasie maturalnej miałem indywidualny tok nauczania

z języka rosyjskiego.

Raz na tydzień-dwa pani profesor sprawdzała moje postępy i zadawała

nowy materiał.

Tycjanowskie włosy  –  a więc złoto-rude  –  cała szopa!  –   rubensowskie kształty  –

oto obiekt westchnień  wszystkich chłopaków. Oprócz Adasia : wybierał się na astronomię

i gwiazdy tego świata go nie interesowały.

Oj, zazdrościli mi koledzy tych spotkań sam na sam z rusycystką, dla mnie

BARYSZNIĄ  –  w myślach.

Raz tylko to śliczne słowo wypowiedziałem  –  w trakcie   p a s l j e d n i e j

w s t r j e c z i.

Było to przed końcem zajęć  –  przed maturą.

Usiadłem przed panią profesor i wypaliłem :

– Zdrawstwuj, uczitjelka-barysznia  –  i od razu, nie zważając, że dostałem

zeszytem po głowie :

– Ja iz russkowo jazyka niczewo nie panimaju… no ja lublu, oczeń lublu

Majakowskowo… i was ( zeszytem po łbie ).

Niezrażony jechałem poematem ” Obłok w spodniach ” :

 czuwstwuju

ja

dla mienia mało

Allo!

Kto gawarit?

Mama?

Mama !

Wasz syn prekrasno bolen

u niewo pożar sjerdca…

 

” Maładjec… maładjec..”  zdało mi się, że tak szepnęła do siebie, wpisując coś w lekcyjnym dzienniku.

A była to piątka  –  jedyny przyzwoity stopień na świadectwie  małpiego rozumu 17-to latka.

 

 


Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *